Interwencja na Strzyży

W przypadku większości interwencji, które podejmujemy, jest podobnie. Na miejscu okazuje się, że problem jest o wiele poważniejszy, niż twierdziła osoba zgłaszająca. Że im dalej w las, tym więcej drzew. Że nie wiadomo, którym kotom pomagać najpierw, a które muszą poczekać. Wszystkie potrzebują pomocy na już. A przeważnie jest ich bardzo dużo.

Na Strzyży też tak było. W Święto Trzech Króli wybrałyśmy się do pewnej pani, która w jednej z gdańskich dzielnic prowadzi parking. Ma na nim wydzielone miejsce na wolierę dla kotów. Zajmuje się lokalnymi kotami od około 30 lat. Pracuje w jeszcze kilku miejscach, żeby na to zarobić. Jest już starsza, zmęczona i nie tak sprawna, jak kiedyś.

W wolierze mieszka dziesięć kotów. W mieszkaniu pani kolejne dwadzieścia. Większość to starsze schorowane dzikuski. Mają zaniedbane zęby, świerzb uszny, biegunkę i wiele innych problemów zdrowotnych.

Na razie zabrałyśmy stamtąd dwa koty, Bilusia i Macieja. Oba ze świerzbem, zapaleniem uszu i chorymi zębami. Oba przerażone zmianą otoczenia. Na więcej nie mamy miejsca. Pani zostawiłyśmy karmę, która miała trafić do kociarni.

Wracając, zastanawiałyśmy się, jak to możliwe. Nikt wcześniej nie podjął się pomocy w tym miejscu? Żadna fundacja nie wsparła pani, żeby mogła działać z sensem i głową, zamiast musieć szukać pomocy w sytuacji dramatycznej? Dlaczego?

13 stycznia 2021